Wrześniowe przedłużenie wakacji w hotelu Mera SPA

W tym roku wrzesień jest dla nas bardzo łaskawy pogodowo: jeszcze ciepło, jeszcze słonecznie… Czy ktoś przedłużył lato a ja nic o tym nie wiem? Jeżeli jest taka możliwość co roku, to ja bardzo poproszę… Patrząc to za okno, to na rozpakowaną do połowy torbę z poprzedniej podróży (dlaczego rzeczy nie wychodzą same do prania?), postanowiliśmy rzucić wszystko i wyjechać w Bieszcza… Nie! Wróć. Rzucić wszystko i wyjechać do Sopotu. Na chwilę.

Przed wyjazdem zadaliśmy sobie pytanie „z czym kojarzy nam się Sopot?”. Pierwsze co przychodzi do głowy to oczywiście molo, Monciak i imprezy. Jako, że wszystko to jest sercem Sopotu i znajduje się w jego centrum, zapadła jednogłośna decyzja o wyborze lokalizacji  – nie śpimy w ścisłym Centrum. 😉 Potrzebujemy czegoś w bezpiecznej odległości od śródmieścia, a zarazem na tyle blisko, że spacerem docieramy tam w około 15 minut – wniosek? Hotel Mera SPA****.

Mera SPA to obiekt z bez dwóch zdań luksusowy. Jednak po przyjeździe, mamy nie do końca sprecyzowane zdanie względem pobytu. Dlaczego? O tym poniżej.

Sam obiekt, jako bryła i budynek budzi zachwyt. Drewno, którym został otulony, pięknie współgra z otaczającą go przyrodą. Budynek ulokowany jest tuż przy zejściu na plażę – wystarczy wyjść z hotelu, przejść przez jego ogród i jesteśmy na plaży. Wnętrza Mery są subtelne, płynne i urządzone ze smakiem, a główne drzwi, które stają otworem przed wchodzącymi do tego miejsca, dają wrażenie otwierających się wrót na powitanie króla 😉

Pierwsze wrażenie jednak niknie niczym sen letni, a rzeczywistość uderza nas mocno w twarz przy meldunku. Recepcja – uśmiechnięta i uprzejma, jednak nie do końca profesjonalna. Niestety o wszystko musieliśmy zapytać, bo nie przedstawiono nam niezbędnych informacji o godzinach otwarcia i rozmieszczenia poszczególnych części hotelu – rozumiem, jeśli przy recepcji byłoby tłoczno i po prostu w natłoku pracy ktoś by zapomniał (hej! Jesteśmy ludźmi), jednak byliśmy jedynymi Gośćmi aktualnie checkującymi się do hotelu. Szkoda…

Zapominamy o tym małym prztyczku w nos już wchodząc do windy. Widok, jaki roztacza się za jej szklaną ścianą wprawia w zachwyt: morze, morze i jeszcze raz morze… Wspominałam już o tym, że z windy widać morze?

Zazwyczaj nie opisujemy szczegółowo pokoju w którym nocujemy. Tym razem jednak zrobię wyjątek, ponieważ jego wystrój i funkcjonalność wzbudziła naszą żywą dyskusję. Były elementy dobre i złe. Zacznę od tych drugich. Domykacz w drzwiach łazienki… Zrozumiały twór w toaletach publicznych, niezrozumiały w pokoju hotelowym. Drzwi chodziły ciężko jak cholerka i za każdym razem musiałam się z nimi siłować. W łazience natomiast kontakt niebezpiecznie odstawał od ściany ukazując wszystkie przewody, a w drzwiach od kabiny prysznicowej wypadała guma zabezpieczająca przed powodzią…  Numer dwa: brak czajnika w pokoju (co w tym standardzie widzimy chyba pierwszy raz). Poranek z facetem, który po przebudzeniu nie dostał kawy, to może jeszcze nie piekło, ale prawie… Taki czyściec z marudą przy uchu. Byle do śniadania… Piekło natomiast zaczyna się, kiedy ten sam mężczyzna na kofeinowym odwyku doświadcza bardzo słabego sygnału Wi-Fi. Po telefonie na recepcję i prośbie o kabel do internetów – cisza. Kabelek miał przybyć następnego dnia, nie doczekaliśmy się go do wyjazdu.

Jak wspomniałam, są też elementy, za które pokochałam Merę. Numer jeden dla zmarźlaka którym jestem – elektryczny grzejnik w łazience, działający niezależnie od całego systemu grzewczego hotelu. Wysuszone stroje kąpielowe + ciepło podczas kąpieli = zadowolony klient. Numer dwa: świetny pomysł z workami SPA – kapciochy i ręcznik basenowy w zgrabnej eco-torbie do zabrania na basen. No rewelacja! W jedną torbę wrzuciliśmy oba ręczniki oraz aparat. Wygodne rozwiązanie, brawo Mera 😉 Największy ukłon i szacunek wędruje w stronę housekeepingu – najbardziej uprzejmego i uśmiechniętego działu w całym hotelu. Jest szybko, dyskretnie, cicho i niepostrzeżenie. Wychodzisz człowieku na śniadanie, wracasz i z porannego pobojowiska Pani pokojowa zrobiła na nowo pokój hotelowy. Kłaniamy się w pas i dziękujemy.

A co w reszcie Mery jest bardziej albo mniej „merry”?

Śniadania są obfite, wybór jest duży, a podczas naszego pobytu na zimnym bufecie dominowały ryby. Duży plus dla hotelu nadmorskiego 😉 Przy ciepłym bufecie znalazłam nawet ciepłe ciastka z ciasta francuskiego z owocami. Jednak śniadania są tematem dość kontrowersyjnym, bo jeśli poczytamy kilka opinii o hotelu, wątek ten przewija się w większości z nich. Co wzbudza tyle kontrowersji? Płatne dania ciepłe, przygotowane specjalnie na zamówienie. Niby nic takiego, w końcu jeśli mamy specjalne “widzimisię” to oczywiste, że wiąże się to z dodatkowymi opłatami… Jednak jeżeli chcesz zjeść naleśnika to musisz zapłacić około 20 złotych (śniadanie w Merze kosztuje 80zł/osoba). Szkoda, że to, co w innych hotelach jest standardem na śniadaniach (w czterogwiazdkowym Hotelu Krasicki w Lidzbarku Warmińskim mamy live cooking, w Hotelu Mikołajki***** w Mikołajkach także, a śniadania są tylko 10zł droższe), tutaj jest dodatkowo płatne.

Hotelowej kuchni spróbować możemy w dwóch restauracjach: dolnej Brasserie, w której serwowane są także śniadania i górnej Pescatore. Aby w pełni doświadczyć tego, co Mera ma do zaproponowania w kwestii kulinarnej wybraliśmy Pescatore z jej krótką włoską kartą, widokiem na morze i sympatycznym, stonowanym wystrojem. Warto wspomnieć również o tym, że weszliśmy do restauracji zaraz po jej otwarciu i wydaje nam się, że kelnerzy nie do końca byli przygotowani na przyjęcie Gości, bo wydawali się lekko zaskoczeni. Mimo wszystko, obsługa była sprawna i sympatyczna, a oczekiwanie na przystawki umiliło nam czekadełko – pyszna foccacia. Wrażenia po pobycie można streścić dość krótko: jest kolorowo, jest smacznie, jednak z małym niedosytem. Tatarek jest malutki a drugie dania były wystarczające wielkościowo dla kobiety, z mężczyznami już będzie różnie.

Wyposażeni we wspomnianą wcześniej eco torbę, poszliśmy podbijać strefę basenową. Mera może pochwalić się ciekawym rozwiązaniem tego miejsca – kilka różnokształtnych basenów, a każdy z inną temperaturą i atrakcjami (dodatkowo na dachu jest jeszcze jeden, z widokiem na morze!) oraz cztery jacuzzi, z czego dwa na zewnątrz. Jakaż była ogólna radość, gdy mój entuzjazm na widok leżanki masującej w największym basenie przekształcił się w szybką ucieczkę… Woda, która miała około 28 stopni, nie sprzyjała leżakowaniu. Nie mając innego wyjścia, swój czas basenowy spędziłam w jacuzzi przyglądając pływającym ludziom i zwiedzając strefy saun: tekstylną i bez tekstylną.

Koszt trzydniowego pobytu w sopockiej Merze to około 1300 złotych (nocleg ze śniadaniem), a jednorazowa wizyta dwóch osób w górnej restauracji Pescatore to około 250zł.

 

NAJNOWSZE WPISY
REKLAMA , BO ŻYĆ Z CZEGOŚ TRZEBA
KONIEC REKLAMY ;-)
WSPIERAMY CZTERY ŁAPY

Ośrodek Jelonki niesie pomoc zwierzętom dzikim, chorym i po wypadkach. Przeczytaj więcej o Ośrodku Okresowej Rehabilitacji Zwierząt Jelonki TUTAJ

Spodobał się artykuł? No to szybciutko sharuj!:

Facebook
Pinterest
Skype
WhatsApp
Email
Michał
Autor bloga i maruda hotelowa. Jeśli masz jakieś sugestie jak rozwinąć bloga lub chciał(a) byś zaproponować artykuł - pisz śmiało, na pewno się odezwę ;-) kontakt [at] trochetutrochetam.pl