Marina Śniardwy – szalona fantazja architekta nad Mazurskim Morzem

Jak świat światem, Mazury nie przestają nas zaskakiwać… Co jakiś czas powstają w różnych zakątkach jezior nowe obiekty, które wnoszą powiew świeżości w mazurską turystykę. Jednym takich z najnowszych obiektów w Krainie Wielkich Jezior jest Marina Śniardwy, do której wybraliśmy się w pierwszy najbardziej upalny weekend tej wiosny.

Lokalizacja hotelu jest dyskusyjna. Dlaczego? Dostajemy obiekt, który mieści się nad brzegiem największego w Polsce – zwanego także Mazurskim Morzem – jeziora Śniardwy. Widok, jaki rozciąga się z okien obiektu, pozwala na chwilę odpłynąć myślom, razem z żaglami, które widzimy na horyzoncie. Solą w oku jest jednak droga, która oddziela plażę od hotelu. Jest to dosłownie 4 metry asfaltu, ale gdyby nie to… Byłoby idealnie!

Bryła budynku to odzwierciedlenie szalonej fantazji architekta. Pagórkowaty teren na którym postawiono Marinę przyczynił się do „wielopoziomowości” obiektu. Mimo braku windy w obiekcie, pokusić się można o stwierdzenie, że takie rozwiązanie jest mimo wszystko zaletą. Bo kiedy w innych hotelach, na jednym poziomie uświadczymy nawet do kilkudziesięciu pokoi, tu policzyć je możemy na palcach jednej… no może dwóch rąk. Atmosfera prywatności jaką gwarantuje takie rozwiązanie budynku jest ciężka do powtórzenia gdzie indziej. Pokoje urządzone są w przytulnym stylu angielskim i w zależności od tego, gdzie umiejscowione są w bryle budynku – mają różne widoki (część pokoi nie posiada klimatyzacji, dlatego warto dopytać o ten szczegół w recepcji). Ciekawym rozwiązaniem są także pokoje, do których wchodzi się z zewnątrz obiektu: nie musimy przechodzić przez ciąg korytarzy, a prywatność o której wspomniałam już wcześniej wskakuje na maksymalny poziom.

Ten kameralny obiekt posiada także nie za dużą, ale w zupełności wystarczającą strefę SPA. Basen z widokiem na jezioro oraz jacuzzi sąsiadują z sauną i strefą fitness. Tuż obok znajdziemy zgrabnie ukryty gabinet masażu.

Centrum Mariny jest jej restauracja: dosłownie i w przenośni. Ulokowana dokładnie w środkowej części obiektu (nieważne czy patrzysz z lewej, prawej, góry czy dołu), skupia w sobie samo dobro. Wchodząc w jej progi dosłownie dostajemy w twarz klimatem tego miejsca… Za szklanymi ścianami rozciąga się morze błękitu – tafla jeziora Śniardwy łącząca się z mazurskim niebem. Ale nie dla widoków przecież tu przychodzimy 😉 Karta krótka, acz treściwa. Na pierwszy ogień idą przystawki: tatar ze śledzia i krewetki. O ile to drugie, w moim odczuciu, jest daniem którego możemy uświadczyć w większości miejsc, o tyle tatar ze śledzia… Warto pofatygować się do Nowych Gut dla tej przystawki!

Następnie zupy: krem z ciecierzycy i zupa mazurska. Nie przepadam za kremami, ale Michał się zajada – czyli jest ok. Zupa mazurska – gęsta i pikantna. Gdybym była rybakiem, to takich zup żądałabym po powrocie z połowów. Przyjemnie piecze w przełyku i dodatkowo rozgrzewa od środka. Wspominałam już że za oknem ponad 20 stopni?

Kolejne dania lądują na stole: pstrąg oraz kaczka. W daniu z kaczką połączenie konfitury i soli morskiej ciekawie stymuluje podniebienie. Za kaczką nie przepadam, jednak Michał znowu mlaszcze z lubością – czyli dobre. Ja, patrząc rozmarzonym wzrokiem na niebieski horyzont, próbuję koncentrować się na swojej rybie. Pieczona z koprem i cytryną, podana z domieszką czosnku – pycha. Nawet ości są dla mnie jakieś łaskawe i pięknie oddzielają się od mięska. Do tego frytki, które smakują prawdziwym ziemniakiem, a nie litrami tłuszczu i w już połowie dania zastanawiam się, czy da się w jakiś magiczny sposób rozciągnąć żołądek, aby wszystko się zmieściło.

Wszystkie porcje są na tyle duże, że mamy problem z dojedzeniem dań głównych, a na stół wjedzie zaraz deser. Ale jak to mawiają – deser idzie do serduszka, nie do żołądka – więc „robim co możem” 😉

Po takiej uczcie, wracając do pokoju marzy się tylko o tym, aby jak najszybciej runąć na miękkie łóżko i znowu popatrzeć za okno na ogrom tego błękitu…

Niestety, nasza krótka wizyta nie pozwoliła nam całkowicie nacieszyć się obiektem. Nie mieliśmy także możliwości skorzystać z baru i smażalni ryb, które także tu funkcjonują. Przy kolejnej wizycie z pewnością nadrobimy!

NAJNOWSZE WPISY
REKLAMA , BO ŻYĆ Z CZEGOŚ TRZEBA
KONIEC REKLAMY ;-)
WSPIERAMY CZTERY ŁAPY

Ośrodek Jelonki niesie pomoc zwierzętom dzikim, chorym i po wypadkach. Przeczytaj więcej o Ośrodku Okresowej Rehabilitacji Zwierząt Jelonki TUTAJ

Spodobał się artykuł? No to szybciutko sharuj!:

Facebook
Pinterest
Skype
WhatsApp
Email
Michał
Autor bloga i maruda hotelowa. Jeśli masz jakieś sugestie jak rozwinąć bloga lub chciał(a) byś zaproponować artykuł - pisz śmiało, na pewno się odezwę ;-) kontakt [at] trochetutrochetam.pl